W dzieciństwie chciałem zostać komiksiarzem – ale nie potrafiłem rysować (chlip, chlip). W podstawówce myślałem, że zostanę kucharzem – ale pani doktor stwierdziła, że ze szczupłą budową ciała nie nadaję się do gastronomii (sic!/?). W szkole średniej marzyłem o archeologii – ale po kilku razach w wykopie, stwierdziłem, że machanie łopatą nie jest dla mnie (uff!)

(…Potem był jeszcze pracownik socjalny, praca jako opiekun osób starszych w UK, sprzedawca ubezpieczeń…)

W praktyce – zaczynałem jako freelancer, ucząc się wszystkiego od podstaw i rozwijając umiejętność perswazyjnego pisania. W teorii – zapisałem się na kierunkowe studia Socjologia Reklamy i Komunikacja Społeczna, a potem na podyplomówkę Akademia Reklamy: Zarządzanie, Produkcja, Kreacja.

Wkrótce nadarzyła się okazja do pracy w agencji, a po 3 miesiącach transfer do miejsca, z którym miałem związać się na kolejne 7 lat (pozdrawiam GONG). To tu nauczyłem się fachu i kreacji przez duże „K”. To tu po raz pierwszy miałem okazję pracować z markami przez duże „M”. To tu zrozumiałem kim jest „senior creative”, co to deadline, strategia marketingowa, mierzenie się z własnymi słabościami oraz stres i wypalenie zawodowe.

(…Ale poznałem także własną wartość i udowodniłem, że jestem w te klocki całkiem niezły…)

Żeby znaleźć dystans, uciekałem w góry i na rower – najchętniej podróżując z sakwami albo samotnie z plecakiem.

Outdoor, aktywność fizyczna i mierzenie się z własną fizycznością okazało się najlepszą odtrutką na czarne myśli, przeciążony kręgosłup i multitasking cyfrowego świata.

Żeby pracować w większym skupieniu i bez przeskakiwania między tematami odszedłem z agencji i założyłem własny biznes.

Tak powstało Studium Komunikacji Marki: Czuły Copywriter, którym zarządzam po dziś dzień.

Okazało się, że wcale nie było łatwiej, milej i przyjemniej…

Dwukrotnie otarłem się o wypalenie zawodowe, wielokrotnie myślałem o zmianie zawodu, kilka razy o powrocie do agencji, dołożyłem sobie obowiązków i pracy po godzinach.

Ale powoli, dzień za dniem i projekt za projektem udało się złożyć wszystko do kupy, zyskać trochę przestrzeni, nauczyć się pracy na własnych zasadach i wrócić do tego, co zawsze najbardziej mnie kręciło: tworzenia i pisania. Zajęło mi to kolejnych 7 lat, ale dziś jestem w zupełnie innym miejscu, gdy zakładałem własny biznes.

I właśnie o tym jest ten blog

O byciu na dzień dobry z kreatywnością, o umiejętności cieszenia się procesem, o akceptacji porażek i baboli, jakie przydarzają się każdemu kreatywnemu. O wchodzeniu w ślepe uliczki i znajdywaniu wyjścia, którego nikt wcześniej nie znalazł.

Nie ważne czy tworzysz za pomocą słowa, obrazu, dźwięków, czy manualnie. Nie ważne czy dopiero zaczynasz lub po prostu nie chcesz za wcześnie skończyć. Nie istotne czy pracujesz na swoim, po godzinach, albo w korporacji.

Jeśli chcesz pokazać światu kawałek swojej kreatywnej duszy, jeśli chcesz stawać się lepszy/-a, w tym co robisz, inspirować innych i dać się zainspirować – a przy okazji nie stracić zdrowia – to ten blog jest właśnie dla ciebie.

Zasadniczo piszę na nim o codziennym życiu kreatywnego. O nieustannym powracaniu do czasów dzieciństwa, gdy tworzyło się dla własnej frajdy i przyjemności. Gdy nic nie trzeba było nikomu udowadniać, ani na niczym zarabiać, a i tak się chciało!

Wierzę, że kreatywność nie jest cechą wybrańców. Kreatywny może być każdy, musi tylko sobie na to pozwolić.

Ale też o kreatywność trzeba dbać, trzeba ją pielęgnować i nie pozwolić udusić się jej pod ciasno zapiętą koszulą i wyprasowanym krawatem. Kreatywność to nie strzelanie pomysłami na zawołanie.

Kreatywność to umiejętność filtracji pomysłów, wybierania najlepszych dróg, omijania płycizn i nieustannego zasilania własnego mózgu nowymi inspiracjami.

Kreatywność to nie tylko siedzenie przed komputerem po godzinach, to także ruch, aktywność, zdrowa dieta i odpowiednie ćwiczenia. To także odpoczynek, przestrzeń do myślenia, umiejętność radzenia sobie ze stresem i głębokie skupienie.

I właśnie o tym przeczytasz na Czuły.me.

Zapraszam do lektury.