Przez pierwszy okres pracy w kreacji, gnębiło mnie powracające pytanie.
— Dlaczego ja na na to nie wpadłem?
Nigdy nie wypowiadałem go na głos.
Trochę się go wstydziłem. Bałem się, że przyznam się do własnej słabości.
Zamiast tego wchodziłem w wewnętrzny self-trash talk, w którym jak echo odbijały się wszystkie emocje towarzyszące pracy kreatywnego.
Do głosu – w zależności od sytuacji – dochodził jeden z trzech wilków:
— Zazdrość;
— Ego;
— Strach.
“Poszczęściło mu się. Udało!” – ujadał Zazdrość.
“Strzał jeden na 100. Mój pomysł nie był gorszy, powinni wybrać mnie, jestem lepszy!” – wył Ego.
“Nigdy nie będę taki dobry, nigdy mi się nie uda, kogo ja oszukuję, jestem beznadziejny, co ja tu robię, zwolnią mnie.” – jęczał i kwilił Strach.
I tak dzień za dniem, projekt za projektem.
Trochę to trwało.
Momentami wilki wyły głośniej, momentami ciszej.
Z czasem praktycznie całkowicie udało mi się zagłuszyć tego pierwszego – Zazdrość.
(SZZZ, CISZA!, GDY DOROŚLI KREATYWNI ROZMAWIAJĄ).
Potem, krok za krokiem rozprawiłem się z tym drugim – choć nie powiem, zdarza się, że wystawia łeb z lasu czarnych myśli i próbuje dojść do głosu. (SIAD, EGO! DO BUDY!).
Ten trzeci – Strach – jest ze mną nawet dziś, po kilkunastu latach pracy w kreacji.
Zrozumiałem, że nigdy nie odejdzie. Muszę nauczyć się z nim pracować.
Udało mi się go oswoić, nauczyć kilku sztuczek. Z groźnego wilka zamienił się w posłusznego czworonoga.
Po latach rozpoznaję różne tony i barwę jego ujadania. To nie jest już ten sam Strach, co kiedyś. Spokorniał, złagodniał. Nie sprawia, że jestem jak sparaliżowany, że drżę na samą myśl przed wymagającym zleceniem, nadchodzącym poniedziałkiem, albo pustą kartką. Akceptuję go. Zaprzyjaźniliśmy się.
Gdy tylko podnosi łeb, wiem, że daje mi sygnał i zachęca do lepszej pracy.
— Teraz, gdy czegoś nie rozumiem, pytam.
— Gdy ktoś wpada na lepszy pomysł, staram się zrozumieć w jaki sposób.
— Gdy nie potrafię znaleźć pomysłu, daję sobie czas, albo pozwalam na odpoczynek.
Strach sprawił, że w kreatywnej pracy, boję się tylko jednego.
Że nie dam z siebie wszystkiego, na co mnie stać.