Muza jest kobietą.

Piękną, powabną i zmysłową.

Bez jej talentów i uwagi, którą obdarza twórcę, nie zadzieje się nic dobrego.

Oddaj jej pokłon i proś o natchnienie, to może wyszepcze ci do ucha, jak stworzyć coś niepowtarzalnego.

Jest jeszcze drugi sposób. Szybszy i prostszy.

Możesz muzę posiąść i zmusić, by służyła Ci na zawołanie.

“Puff!” I już jest, gotowa, by obdarzać cię pomysłami i inspiracją; pisać za ciebie, projektować, tworzyć, fotografować.

Tak zrobił pisarz Richard Madoc (Derek Jacobi) w serii “Sandman” Neila Gaimana, gdy uwięził Kaliope, by tworzyła w jego imieniu.

Tak zrobił pisarz Edward More (Bradley Cooper) w filmie “Limitless”, gdy zażył nootropik NZT-48, poszerzający jego moce poznawcze.

Tak zrobił Sam Altman, gdy otworzył pudełko o nazwie Chat GPT i obiecał nam muzę w zero-jedynkowej postaci, do której wszyscy wzdychamy.

Tyle mity, Hollywood i Sillicon Valley.

Codzienność jest zgoła inna.

Nie ma drogi na skróty.

To znaczy jest, ale wiadomo jak często kończą się skróty.

— Podążasz wydeptaną ścieżką.
— Wdepniesz w błoto.
— Skracasz coś, co nie zawsze warte jest skracania.
— Omijasz sedno.

Jak zgrabnie ujął to Steven Pressfield w książce “Turning Pro”:

“The professional does not wait for inspiration; he acts in anticipation of it. He knows that when the Muse sees his butt in the chair, she will deliver”.

(Profesjonalista nie czeka na inspirację; działa w oczekiwaniu na nią. Wie, że gdy Muza zobaczy jego tyłek na krześle, zjawi się).

Myślę, że muza wcale nie musi być piękna.

Muza może być zwykła, pospolita, codzienna. A nawet brzydka, zmęczona i niewyspana, z worami pod oczami, ropą pod powiekami i nieświeżym oddechem.

Muza wcale nie musi być kobietą.

Może być przyrodą, dzieckiem, psem, zakupami, rozmową, albo wygodną drzemką w fotelu.

Ba!, myślę, że muzy wcale może nie być. Muza nie istnieje.

A z nią natchnienie.

Natchnienie ulatuje.

Nie ulatują poniedziałki, wtorki i środy, gdy siadasz przed komputerem tydzień w tydzień i stukasz w klawisze. Gdy ćwiczysz mięsień kreatywności, szukasz nowych połączeń i nie idziesz na skróty. Gdy robisz powtórzenia, zmagasz się i nabierasz formy – nawet wtedy, gdy masz na to najmniejszą ochotę. A może przede wszystkim właśnie wtedy.

W taką muzę wierzę.

Takiej muzie składam pokłon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *