Nazywam się Łukasz Czubak. W podstawówce chciałem być kucharzem. W szkole średniej archeologiem. Przez chwilę, na wykopach, na które jeździłem w liceum, nawet udawało mi się łączyć obie funkcje – po machaniu łopatą ogarniałem jedzenie dla załogi. Ostatecznie zostałem copywriterem.
Na studia wybrałem na politologię – bo na archeologię się nie dostałem, a na administrację pójść nie zamierzałem. Pierwsze dwa lata ciągle marzyłem o odkryciu polskiej Troi. Przeszło mi na trzecim roku. Wtedy zdałem na drugie studia – socjologię reklamy – polityka mnie nudziła, reklama wydawała się ciekawsza. A ja miałem już doświadczenie. Od trzech lat roznosiłem ulotki. Wyrobiłem sobie dzięki temu całkiem mocne łydki.
Potem kształtowałem je dalej – jeżdżąc na rowerze. Praca w pomocy społecznej i rozwożenie zasiłków to było coś. Najwięksi twardziele na dzielni mówili mi „na Pan”.
– „Panie Łukasz jest coś do mnie?”
– „Panie Łukaszu, może pan na herbatę wstąpi?
– „Panie Łukaszu, on jest, tylko śpi po wczorajszym, proszę głośno pukać”
– „Panie Łukaszu, niech pan na podłogę uważa, bo tam jego kumple leżą”.
Różne te panowanie było, ale zwykle miłe, bo człowiek pieniądze głównie nosił, więc respekt miał.
Dwa kierunki studiów na raz, do tego poczta rano, a popołudniu na wykopy. Jakoś udawało się zdobywać zaliczenia. A jak zdobyłem ostatnie, to stwierdziłem, że na Wyspy trzeba wyjechać, no bo przecież wszyscy wyjeżdżali. A, że po polityce społecznej byłem, to i pracę w domu opieki bez problemu dostałem, mimo że mój angielski był wtedy naprawdę obcy.
Sporo się na Wyspach pracowało
Nawet po 12 godzin. Choć z perspektywy czasu, to wcale nie tak dużo, bo „na własnym” to i dwie dniówki w ciągu dnia się zalicza. Choć wtedy tego nie wiedziałem. Chciałem się w kuchni zahaczyć. Planem awaryjnym była ulica. Ale w dobrym znaczeniu, bo pracownik socjalny zarabia w Anglii dobry pieniądz. A już szczególnie street worker.
Bo przyznam się, ja zawsze do bezdomnych jakiś sentyment miałem i to właśnie im pomagać chciałem. Ale nie zacząłem. Ani w kuchni ani na ulicy. Po roku zdarzyła się praca w Polsce. Choć w cyferkach, których nie znoszę, to przyjąłem ofertę.
Ubezpieczenia to nie było “to”…
Wiedziałem to od samego początku. Wytrzymałem te trzy lata głównie ze względu na ludzi, kontakt z drugim człowiekiem i sprzedaż. No i pracę po godzinach. To wtedy pisałem. Zacząłem już na studiach. Najpierw nieśmiało. Tu jakiś mailing, tam jakieś życzenia noworoczne. Od zlecenia do zleconka, od agencji do agencyjki. Drobne kroczki w kierunku copywritingu.
Choć wtedy jeszcze nie do końca wiedziałem czy dam radę. Bałem się po prostu czy się do tego nadaję, czy mam pomysły, czy potrafię tak na zawołanie.
Moje artystyczne marzenia dryfowały bardziej w kierunku scenopisarstwa, a już szczególnie pisania komiksów. Od zawsze się nimi interesowałem – na studiach napisałem nawet o nich 2 prace magisterskie i kilka branżowych artykułów (choć przyznam szczerze, że pierwsza magisterka była o propagandzie, więc prawie jakby o reklamie).
Wkrótce wieczory przy kompie stawały się coraz dłuższe, a nawet popołudnia w pracy, gdy nie było klientów, zamieniały się w pracę nad pierwszym, drugim i trzecim briefem.
Wreszcie nadarzyła się okazja do etatu
To była agencja reklamowa z prawdziwego zdarzenia, nawet pisali coś o 360 stopniach. No i powiem szczerze, że wiele tych stopni trzeba było tam pokonać by przebić się z pomysłami i nie dostać rykoszetem od innego kreatywnego.
Na szczęście szybko udało się dokonać transferu. W Gliwickim GONGu, choć wtedy było to jeszcze Click5, zabawiłem prawie 7 lat.
Gdy zaczynałem nie było tam jeszcze etatu copywritera, a oprócz Bartka prawdopodobnie nikt nie widział na oczy wcześniej żadnego stratega. Ale w sumie nie musiał – pracowała tam grupa uzdolnionych i otwartych osób, z których każda łączyła więcej niż jedną kompetencję.
To była prawdziwa szkoła marketingu i reklamy. Poznałem tam mnóstwo uzdolnionych osób, z którymi w większości do dziś mam zawodowy kontakt i ciągle coś razem robimy.
Parę lat temu w GONGu – nie taki piękny, nie taki młody.
Przez te 7 lat chciałem rzucić tę pracę kilkanaście razy
Nie dlatego, że nie dawałem rady, czy byłem „za cienki”. Wprost przeciwnie, z każdym miesiącem upewniałem się, że to co robię ma konkretną wartość i wiele wnosi do pracy całej agencji, a do tego sporo się uczyłem. Praktycznie każdego dnia.
I choć presja była wielka – i z pewnością ciągle jest – to było warto. Bo co by nie mówić, GONG to jedna z najbardziej kreatywnych i otwartych polskich agencji. Tego nikt nie może tej firmie odmówić.
Tylko, że im dłużej pracowałem w agencji, tym bardziej brakowało mi wpływu na to, co wychodzi spod moich palców.
Brak kontaktu z klientem, brak możliwości decydowania w jakim projekcie chcę wziąć udział, bycie kreatywnym na zawołanie od 9-17, przetarg po przetargu, a po przetargu przetarg…
Po dłuższym czasie ta formuła zaczęła się wyczerpywać i palić od środka
Tak mocno, że myślałem wręcz o rzuceniu reklamy.
Pisania? Chyba nie.
Od dłuższego czasu znajdywałem przystań na swoim blogu – pisząc o podróżach, książkach i górach. Pisanie byłoby tak czy inaczej. Ale wiedziałem, że muszę coś zmienić. Okazja pojawiła się wraz z przejściem na 3/5 etatu i pierwszym klientem.
- Dziś kontynuuję te tematy na Story Hiker
8academy to był temat w punkt moich zainteresowań – góry, wspinaczka, podróże, outdoorowy sprzęt. O tym pisałem na swoim blogu, a teraz mogłem to robić dodatkowo zawodowo. Wkrótce pojawił się jeszcze drugi i trzeci klient (dzięki Adam Przeździęk!) – z którym jesteśmy zresztą po dziś dzień i tak się to potoczyło. Wkrótce 3 dni to było za mało i nie pozostało mi nic innego jak wypłynąć na szerokie wody przedsiębiorczości.
Szkocja, widok na Suilven – lubię się trochę powałęsać.
W ten sposób powstał Czuły Copywriter – firma, którą prowadzę do dziś i która dała nam możliwość pracy nad briefami i treściami dla takich uznanych marek jak: Hennessy, Belvedere, Mieszko, Orbis, Deloitte, BP, Huawei, Dictador czy Polska Izba Turystyczna. Ale także tworzenia rozwiązań dla małych, niezależnych przedsiębiorstw, które zaskakują nas swoją wizją i pomysłami na niestandardowe działania.